oczy ściągając dostać się do Merły, ulubieńca Augusta.
— Mój miły panie — zawołała zobaczywszy go nadchodzącego — radź coś na to, aby król jegomość tak okrutnym nie był dla biednej Dżemmy. Ona oszaleje z rozpaczy.
— A cóż ja na to radzić mogę — odparł Merło. — Król nasz w Wilnie, to nie ten co był w Krakowie. Tu się on musi na wsze strony oglądać, bo zewsząd na niego patrzą. Dobre jest miłowanie, ale całego życia oddać mu nie można.
— Niechże o niej nie zapomina! Litość mieć powinien! — zawołała Bianka.
— A ona też nad nim — rzekł Merło. — Królowi ona zawsze miłą, ale teraz gdy męża ma...
— Męża? — rozśmiała się Włoszka. — Aleć to stajenny nie mąż. On na próg do niej wejść nie śmie!
— O to mniejsza — dodał dworzanin, który z przyjemnością z piękną jeszcze, choć przywiędłą Bianką gawędził. — Król się wszakże opamiętał, że żonę wziął i myśli o niej.
— Król? a w Krakowie ani znać jej nie chciał! — odparła Włoszka.
— Co innego było w Krakowie — począł poufnie Merło. — To pewna, że teraz do niej nabrał serca. W Krakowie obawiał się matki, a tu my nikogo się nie lękamy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.