zali do Piotrkowa, drudzy do Warszawy jechać, tego opowiadać nie potrzebujemy.
Miał czas Dudycz o sobie i swem położeniu rozmyślać, stękać i wzdychać na ciężką pańszczyznę jaką dla pięknych oczu swej pani odbywał. Królestwo byli naówczas w Mazowieckim grodzie nad Wisłą, zkąd im do Brześcia na sejm litewski bliżej być miało. Gród ten nieznany Dudyczowi, opasany lasami dokoła, na małem wzgórzu nad samą Wisłą, ciasno murami opasany, po Krakowie mu się nie wydał zbyt pokaźnym, a i Wilno przy nim nie traciło. Zameczek stary, budowany i przebudowywany składał się z murów polepionych razem i niewiele obiecujących. W mieście gospody niełatwo wyszukać było.
Petrkowi, który zły przyjechał i wszystko mu kwaśno smakowało, nawet wymowa mazurska śmieszną, a jak on powiadał, chłopską się wydała.
Zmuszony niebardzo się wydawać ze swoim przyjazdem i celem podróży, Dudycz strawił dzień niemal na rozpatrywaniu się, nim kogoś zaufanego ze dworu Bony natrafił, któremu się opowiedział, iż z panią potajemnie widzieć się potrzebował, bo przywoził ważne wiadomości.
Zaledwie zmierzchło, gdy do gospody jego podle Panny Maryi, nieopodal zamku, bo tam
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.