Zamkniętym i milczącym znalazł go Merło aż do zbytku.
Nazajutrz rano Dudycz już był na koniu i ruszył rozpytawszy o jak najbliższą drogę do Warszawy, pewien, że tam żonę zastanie.
Ponieważ królowej nie była już potrzebną, myślał ją zabrać na wieś do siebie i tam zamknąwszy ugłaskać a zmusić do lepszego z sobą pożycia.
Lecz Petrek lepiej się znał na soli i na handlu nią, niż na sercach kobiet i włoskim temperamencie.
Próżne były wszelkie starania Bony, aby zjazd w Brześciu został odroczony. Wydano listy i stary król, choć nie zbyt silny, na dni kilkanaście przed terminem wyprawił część dworu, za którym sam i dwie królowe z nim puściły się małemi dniami, kierując ku Bugowi.
Bona jechała milcząca, blada, z oczyma zapłakanemi, nie mówiąc do synowej, mierząc ją wzrokiem zjadliwym, którego wyraz przejmował trwogą Elżbietę. Pokora, uległość[1] posłuszeństwo, wszystkie środki przebłagania tego tłumionego gniewu, który nie wybuchał, bo nie miał naj-
- ↑ Błąd w druku; brak przecinka.