Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

Kilka godzin zajęły uczta, rozmowy, przyjęcia osób przybywających, i Bona cofnąwszy się pierwsza do swoich komnat, przez dworzanina oznajmiła synowi, że tam na niego tegoż dnia czekać będzie, a widzieć się i rozmówić nieodzownie potrzebuje.
Dawniejszym obyczajem byłby August pośpieszył zaraz do matki, tym razem jednak dosyć na siebie czekać kazał, tak że wysłany dopiero po niego Opaliński przyprowadził go Bonie.
Królowa siedziała oparta o stół i nie rzuciła mu się na szyję jak niegdyś, oczy jej pałały ogniem, usta drżały i ręce, pierś miotała się gwałtownie.
Syn wszedł z twarzą wesołą, ale chłodny.
Milczenie Bony było już groźne.
— W. K. Mość — odezwała się z przekąsem — bardzo mi spoważniałeś na Litwie i zapomniałeś o matce. Nie wiem czy ja na to zasłużyłam...
Oddech jej mowę zatamował.
Nie schyliwszy się do pocałowania ręki matki, August stanął.
— Zdaje mi się — odparł — że i ja na wymówki nie zasługuję. Czemże zawiniłem?
Bona poruszyła się na krześle.
— Nie kłam — zawołała unosząc się nagle — powracasz innym. Dałeś się ująć ludziom, którzy są wrogami moimi.