Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

ręką pozdrowił królowę, która schyliła się przed nim, i wyszedł szybko.
Hölzelinowna tak się dla pani swej obawiała silnego wrażenia przy tem spotkaniu, iż przez cały czas u zasłony stała na straży, a zaledwie się drzwi zamknęły, przypadła do Elżbiety, która osiadła w krześle.
Z niepokojem, przykląkłszy przed nią, badała jej twarzyczkę, która na chwilę zbladła, lecz rumieniec życia powrócił na nią. Ręce królowej splotły się na szyi piastunki.
— Widziałaś go? — szepnęła — Jaki on śliczny, jak bosko piękny, jak poważny, jak głos ust jego słodki, jakie wejrzenie życiem karmiące, co za muzyka w tych słowach, co za wdzięk w ruchach! Widziałaś gdy mnie żegnał.
A, ale ty, ty, moja Hölzelin, nie czytasz jak ja w jego oczach, głosie i mowie, która dla mnie ma znaczenie inne. Ja czuję to co on chce powiedzieć a nie mówi, co myśli. Kätchen! my będziemy szczęśliwi!
I przytuliwszy się jej do ucha szepnęła:
— A! Bona! Bona się będzie wściekała, ona co mnie tak chciała widzieć pod nogami swemi, błagającą litości!
Uspokojona piastunka wstała, starając się rozerwać panią swą, aby się nazbyt uczuciom silnym opanowywać nie dała, usiłowała ją zaba-