Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

— W Wilnie na mnie tysiące oczu patrzało — odparł August. — Nie mogłem tego uczynić co chciała, bo się wprost na zamek dobijała.
— Kocha cię — rzekła Bona ciszej — winy jej nie widzę.
Król zamilkł.
— Zdaje mi się — dodał odchodząc od Bony — że najlepiejby uczyniła dziś do męża powracając.
— A! powracać nie może — rozśmiała się Bona — bo nigdy z nim nie była!
Na tem się skończyło pośrednictwo króla. Zagadnięta Dżemma, dumnie odparła, że Dudycza, prostego parobka znać nie chce i żyć z nim nie myśli. O Tescie nie było mowy, który jako kawalkator dawny młodego króla szukał sobie miejsca na dworze u jednego z możnych panów i łatwo je mógł pozyskać.
Gdy potem Dudycz stawił się do młodego króla, Merło mu w jego imieniu powiedział, że u królowej i u Dżemmy nic nie zyskał.
— Cóż ja mam robić? — lamentował Dudycz.
— Ba! na waszem miejscu — odparł Merło śmiejąc się — dałbym takiej jejmości za wygranę i znaćbym jej nie chciał.
— To nie może być — zawołał Dudycz — śmiać się ze mnie będą ludzie.
— Oni się już i tak śmieją — rzekł Merło.
— No, to trzeba przekonać, że ja kiedym co postanowił, umiem na swem postawić.