dla młodej pary przynajmniej parę izb się znalazło na spoczynek. Reszta obozowała po chatach, szopach i pod bogatemi a zawczasu rozbitemi namiotami, w których nieraz może wygodniej było niż pod dachem.
W obozie panowała wesołość, uczucie jakiegoś wyswobodzenia, które się na wszystkich odbijało twarzach, odbrzmiewało w każdem słowie.
Na kogo spojrzała młoda pani, uśmiechał się jej każdy, biegł rad usłużyć i przydać się na coś.
Zdawali się wszyscy, panowie i słudzy, równie w niej rozkochani. Nie słychać było nic, tylko przechwały piękności, wdzięku i wyrazu dobroci rozlanego na jej twarzy.
Słońce zaszło jaskrawo za ciemne lasy, gdy cały orszak ten stanął wreście u starego dworu, który stanowniczowie przygotowali dla króla i królowej.
Ówczesnym obyczajem na takie przyjęcie dosyć było ścian czterech, ław i stołów, reszta na wozach jechała. Rozścielano kobierce, rozpinano opony, okrywano podłogę, stoły, drzwi nawet i okna, przynoszono sprzęt podróżny i w mgnieniu oka pustka się czarodziejsko przeistaczała w coś do pałacu podobnego.
Zupełnie tak samo na zamku krakowskim, gdy w jednej z sal pustych królestwo mieli zasiąść z gośćmi, służba je wyporządzała.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.