Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

istota biedna, niewinna, którą litość kochać kazała, a od której strach odpychał.
Hölzelinowna nachylona nad królową śledziła znamiona, po których o trwaniu paroksyzmu nauczyła się wnioskować.
Tym razem musiał on być długim i długim snem po nim pokrzepić się musiała królowa.
Ułożywszy ją na wezgłowiach, okrywszy, piastunka ciągle stojącego w osłupieniu Augusta zlekka pociągnęła za suknię i poprowadziła z sobą ku drzwiom.
Uklękła przed nim ze złożonemi rękami.
— Miłościwy królu — poczęła głosem, który łkanie przerywało — miłościwy królu, panie! A! nie trwoż się. Zbytek szczęścia sprowadził omdlenie... królowa tak was kocha, a tak długo była nieszczęśliwą i wycierpiała tyle! A! niech jej to serca waszego nie odbiera...
I chwyciła kraj sukni króla, całując ją a oblewając łzami. Podniosła oczy. August stał posępny, blady, przybity.
— To nie było omdlenie — odezwał się, z ciężkością zdobywając na słowo — to nie było omdlenie! To była, to jest ta nieszczęsna choroba, którą mi grożono.
Załamał ręce. Hölzelinowna umilkła spuszczając głowę.
— Jutro — rzekła cicho — ona o niczem wiedzieć, nic pamiętać nie będzie! Przysięgam