Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszedł.
— Hölzelinowno moja! — zawołała ręce drobne składając królowa. — Słyszałaś? nie jestże to anioł dobroci? nie jestże to ze wszystkich ludzi najlepszy człowiek, ze wszystkich mężów najlepszy małżonek, a ja najszczęśliwszą z istot na ziemi.
Hölzelinowna zbliżała się żywo, lecz nim zdołała ujać[1] główkę królowej, padła na poduszki oblana bladością trupią, zamknęły się oczy, otwarły usta, wytężyły ręce. Elżbieta leżała nieprzytomna, a piastunka u łoża wiła się łamiąc ręce z rozpaczy.



Długi, długi przeciąg czasu upłynął, młody król z żoną siedział na zamku w Wilnie. Ludzie, co na pożycie małżeństwa patrzyli zdala, cieszyli się szczęściem jego.
Gdy młodziuchna, dziewiczo wyglądająca, blada, wątła ale piękna jak biały kwiatek wykwitły w cieniu, królowa ze spuszczonemi oczyma, w towarzystwie swej ochmistrzyni przechodziła do zamkowego kościoła, do kaplicy grobu św. Kazimierza, zwracały się ku niej wszystkich wejrzenia, odkrywały głowy i ciągnęła serca za sobą.

Nie pominęła żadnego ubogiego bez jałmużny,

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ująć.