Lecz Bona też przez swoich lekarzy wiedziała to samo, a nienawidziła kobietę, która jej serce syna wydarła.
Z piekielnem wyrachowaniem Włoszka dobijała swą ofiarę. Trucizny, o którą ją pomawiano, dawać jej nie potrzebowała, dosyć było aby zręczna ręka podrzuciła paszkwil Elżbiecie, aby jej do uszu dopuszczono wieść, która nią wstrząsnąć mogła.
Ani król, ani Hölzelinowna zapobiedz nie mogli, by w ogrodzie na uliczce, w zamku na ścianie, nawet w książce pobożnej królowej, na klamry złote zamkniętej, nie znalazł się świstek, po którego przeczytaniu Elżbieta bladła i padała jak nieżywa.
Po każdym takim paroksyzmie wstawała słabsza, a sama obawa nowej napaści życie jej czyniła nieznośnem.
Nieprzyjaciółkę oddaloną, nieubłaganą czuła i widziała nieustannie, krok w krok idącą za sobą, stojącą w nocy u łoża, we dnie za siedzeniem.
Jej siepacze skryci, niewyśledzeni, tak umieli się osłonić, tak kłamali wierność, iż ich pochwycić nie było podobna. Sprawę tylko rąk tych niegodziwych każdy niemal dzień przynosił.
Mnóstwo papierów niszczyła Hölzelinowna, król naznaczył znaczną nagrodę na wykrycie sprawców tego katowskiego prześladowania — nie pomagało nic. Śladu odkryć nikt nie umiał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.