Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 1 095.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wymagasz pani przysięgi! na wszystkie bóstwa Olympu przysiądz jestem gotowy... Tak pięknéj kobiéty nie widziałem w życiu i zdumiewam się nielitości losu, który takiego anioła oddał w ręce mojéj akcyzy.
Anna mimowoli się rozśmiała, pierwszy raz z pod warg różowych, wyszedł rzęd białych jak perły ząbków. Uśmiech ten nadał nowy wyraz całéj jéj fizyognomii, stała się jeszcze bardziéj uroczą... Dwa maleńkie dołki, jakby wycałowane ukazały się na rumianych policzkach i znikły... Twarz oblana chwilę karminem... bladła zwolna i przechodziła w ton jakby blaskiem wewnętrznym ogrzana...
Król spojrzał na ręce, a namiętnie lubił piękne ręce całować, i ledwie się mógł powstrzymać od przyciśnięcia ich do ust. Były to arcydzieła snycerskie... W głowie mu zawracać się poczynało...
— Gdybym był tyranem — zawołał — Hoymowi-bym wrócić tu nie pozwolił, bom zazdrośny o tego Wulkana...
— Wulkan jest téż zazdrosny — odparła Anna...
— A Venus przecież go kochać nie może? Milczenie było odpowiedzią: długo król czekał.
— Jeśli nie miłość, są inne kajdany co wiążą silniéj może nad nią: łańcuchy obowiązku i przysięgi.
Król się uśmiechnął.
— Przysięgi w miłości.
— Nie N. Panie, w małżeństwie.
— Ale są małżeństwa świętokradzkie — rzekł August — a za takie uważam gdy się piękność łączy z taką nieznośną szpetotą... Bogowie naówczas złamanie przysiąg rozgrzeszają.
— Ale duma ich skruszać nie dopuszcza.
— Surową pani jesteś.
— Więcéj niż się może zdaje W. kr. mości.
— Przerażasz mię hrabino..!
— Was N. Panie? — uśmiechając się poczęła Anna... — nie sądziłam abyś W. Kr. mość miał się tém choć cokolwiek czuć dotkniętym... Cóż ta surowość może pana mego obchodzić?
— Więcéj niż się pani zdaje — podchwycił król własne jéj powtarzając wyrazy.
— Tego zrozumiéć nie mogę — szepnęła pocichu Anna.