Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 1 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Fröhlich — rzekł — zdziwisz się mocno gdy się dowiesz, że ja do was przychodzę w sprawie bardzo poważnéj.
— A toś się o drzwi omylił!
— Nie — rzekł nieznajomy — wcale nie... widuję waćpana co dzień na dworze, z twarzy jego wyczytałem żeś dobry człowiek i serce masz ludzkie.
— Kochanie! pewnie chcesz pieniędzy pożyczyć — przerwał Fröhlich trzepiąc rękami — ale cię uprzedzam że z tego nic nie będzie. Wszystkiém szafuję: radą, śmiechem, ukłonem, grzbietem, czém chcesz; ale pieniędzmi! No nie mam. Król goły, jakże ty chcesz żebym ja pieniądze miał?
— Ani mi się śniło prosić was o to.
— A! — oddychając rzekł Fröhlich — to czegóż u licha możesz odemnie żądać? Żebym cię sztuki jakiej nauczył? Naprzykład jak się z jednego jajka stopięćdziesiąt łokci wstążki wyciąga...?
— I to nie — odparł przybyły.
— Szukasz mojéj protekcyi? — spytał Fröhlich.
— Byćby to mogło - smutnie rzekł nieznajomy — gdy kto innéj niéma.
— To się choć do błazna udaje! — rozśmiał się stary. Ale dalipan, Schmiedel jako baron i kammerkuryer lepiéjby ci przystał; widzę z barwy że należysz do dworu? ale akcent masz obcy. W tém niéma nic dziwnego, bo tu wkrótce Sasa na saskim dworze z latarką szukać przyjdzie.
Któżeś ty?
— Jestem Polak, nazywam się Rajmund Zaklika.
— Polak, więc szlachcic, to się rozumie — rzekł Fröhlich — siadajże, szanuję szlachectwo... a żem ja mieszczanin, będę stał.
— Nie żartuj panie Fröhlich.
— Nie mogę, udławiłbym się własnym językiem, gdybym nie żartował. Ale czas krótki, czas drogi: mów szanowny Polaku co ci to jest? choryś? jam nie doktor.
Jakąś chwilę Zaklika na odpowiedź się zebrać nie mógł, ten humor Fröhlicha widocznie go nękał.
— Pozwól mi pan o sobie kilka słów powiedziéć.
— Kilka? chętnie.