Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 1 124.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, zostanę tu?
— Czy ci jaka Drezdenka wpadła w oko? — Zaklika mocno się zarumienił...
— Nie — rzekł — mogę dawać lekcye fechtów i konnéj jazdy, mogę się gdzie do jakiego wojska zaciągnąć..
— Czy mrzesz głodem na dworze?
— Nie, mamy wszystkiego do syta...
— Czy ci nie płacą?
— Owszem...
— Dlaczegóż ci źle...
Zaklika się zmięszał. Niemam tu co robić, jestem niepotrzebny...
— Panie Unglücku, ja cię nie rozumiem, chcesz czegoś nienaturalnego: masz chléb i spokój a szukasz biédy...
— Może — odparł krótko Zaklika — ale się wszystko znudzi..
— Szczególniej gdy komu dobrze i niéma nic do roboty, — dokończył Fröhlich... Jednakże ja w tém wszystkiem nie widzę jakbym ci mógł być pomocnym?
— Najłatwiéj... stoję często przy drzwiach pomiędzy pańskim dworem; lada konceptem zwrócić możesz na mnie uwagę, a pod dobrą chwilę, król miewa różne fantazye.
— A jeśliby mu przyszła taka, żeby cię kazał powiesić? — spytał trefniś.
— Waćpanbyś mnie obronił...
Fröhlich przeszedł się po pokoju włożywszy spiczasty swój kapelusz z piórem na głowę, a ręce w kieszenie.
— Donnerwetter! — zawołał — zaczynam się dorozumiewać poraz pierwszy, że ja tu jestem potęgą, kiedy się ludzie zgłaszają po moję protekcyą. Waćpan mi otworzyłeś oczy! Przez samą wdzięczność cośbym rad uczynić dla niego...
Któż wie... mówią że Kyan zostanie komendantem Königsteinu, ja mogę być przynajmniéj kaznodzieją nadwornym lub radzcą w konsystorzu!! Zaczynam nabierać ambicyi...
I upadłszy w krzeszło[1] Fröhlich śmiać się począł... popatrzał z politowaniem na Zaklikę...

— Świat przewrócony! donnerwetter! szlachcic polski oddaje się w protekcyą trefnisia... a Szwedzi którzy żyją śledziami biją Sasów...

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – krzesło.