Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 1 186.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pokaż mi rękę...
Hrabina nieco się cofnęła lękając, by jéj dotknąć nie chciała, naówczas wierzono w czary.
— Nie bój się, moja piękna — spokojnie odparła Mlawa — nie zbruczę ci białych paluszków... oczyma tylko jéj dotknę...
Posłuszna Cosel zdjęła rękawiczkę, i śliczna biała jak z kości słoniowéj utoczona dłoń błysnęła pierścieniami okryta przed oczyma zdumionéj kobiéty... Chciwie zmierzyła ją wzrokiem...
— Śliczna rączka! warta by królowie ssali z niéj słodycze... ale, dziecko moje... straszne na niéj znaki... Ta dłoń nie jeden raz dotknęła twarzy, która na nią zuchwale spojrzała? nieprawdaż?
Cosel zarumieniła się, Mlawa głową wahając zamyślona stała.
— Cóż mi powiesz? — szepnęła niespokojna hrabina.
— Jedziesz do przeznaczeń twoich? Któż uniknął kiedy losu? kto kiedy przepaść zobaczył? Po długiém szczęściu czeka cię dłuższa, o! dłuższa pokuta... czeka cię niewola... dni nieprzeżyte, nocy nie przespane, łzy nie policzone... będziesz z dziećmi bezdzietną, będziesz z mężem wdową, będziesz królową a niewolnicą, będziesz wolną i odtrącisz swobodę... będziesz... o! nie pytaj...
Cosel blada była jak marmur, ale się jeszcze uśmiechać chciała: usta się jéj skrzywiły.
— Com ci przewiniła, — rzekła — że chcesz mnie przerazić?
— Ja się lituję nad tobą — odezwała się Mlawa. — Po co było chcieć wglądać w duszę moją... tam piołuny tylko rosną, ze słów gorycz płynie. Żal mi cię, — spuściła głowę stara.
Ty jedna! co ty jedna! to tysiące na téj ziemi przebolało... przejęczało i pomarło bez mogiły i proch ich wiatry rozwiały... Jak ty jęczały tysiące długą a długą niewolą... ojcowie moi, dziadowie moi, praszczury nasze, królowie, jam już ostatnia: Niemiec wypędził mnie z domu.
Nie mówiąc nic Cosel dobyła złoty pieniądz i chciała go położyć na ręce staréj, ale ta się cofnęła.
— Nie wezmę, — rzekła — jałmużny nie chcę, a dług wasz zapłacicie kiedyś inaczéj: liczą go tam!