Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 1 236.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

śliwość, ale przysłonione skromnością tak przesadzoną, iż się podejrzaną stawała.
P. Przebendowska mówiła o rzeczach obojętnych nie spuszczając z oka obu pięknych sąsiadek. Ciekawie dopytywano o króla... P. Pociejowa przypominała sobie jakiegoś hrabię Friesena... Mówiono coś i o Cosel, ale pocichu. Po obiedzie młode panie wyrwały się z młodzieżą na konną przejażdżkę, gdyż obiedwie namiętnie lubiły hasać i dokazywać na koniach: panie starsze zostały same.
Przebendowskiéj nie tajnym był zły stan interesów marszałkowéj... To téż zaraz nad nim utyskiwać zaczęła... Wzdychały obie.
Marszałkowa zbliżyła się poufnie, biorąc za rękę przyjaciółkę.
— Proszę cię, widziałaś córki moje? Marynia wcale jest świeża i ładna, serce ma dobre... potulna, łatwa... Jak ci się z twarzy podoba?
— Bardzo wdzięczny ma buziaczek — rzekła Przebendowska.
— Hetmanowa jéj nie ustąpi, ale to żywe srebro... jak ją widzisz drobną, słabiuchną napozór... to kozak prawdziwy...
Podskarbina myślała coś, gdy marszałkowa zniżając głos dodała:
— Przecieżeśmy przyjaciółkami od dzieciństwa, moja najdroższa, — rzekła z wynurzeniem. — Jeśli już ktoś ma być tak szczęśliwy że króla mieć będzie kochankiem... czemużby mu choć nie pokazać Marysi?
— Nie sądziłam ażebyś tego sobie życzyła?
— Dlaczego? Denhoff smutny małżonek i nie młody, jest z nim najnieszczęśliwszą... Jeśli króla rywalem mieć nie zechce... Marynia się rozwiedzie...
— Ale czy ona zechce?
— Ja ją skłonię! ja ją zmuszę! — odezwała się troskliwa matka. — Dla nas byłoby to prawdziwém szczęściem. Interesa nasze w najgorszym stanie... Uchowaj Boże co na mojego męża, runie wszystko...
Pani Przebendowska ani obiecywała, ani odmawiała.