Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzawszy na nią zadrżał widocznie, lecz zdawał się oczom nie wierzyć.
Nie zaczepiając go, Cosel przeszła przed nim parę razy obojętna. August posunął się ku niéj. Zdawało się, że ją zaczepi: wstrzymał się z jakąś obawą. Maseczka spojrzała nań, jakby go wyzywała: August podszedł.
Dwór cały mówił po francuzku i w tym języku rozpoczęła się rozmowa. Hrabina zmieniła swój głos, który drżał mimowolnie. August nie zadawał sobie téj pracy.
Co się działo w biédném sercu kobiety, któż wyrazić potrafi.
Z blizka przypatrywać się jéj król zaczął.
— Na honor — zawołał — piękna maseczko... pochlebiam sobie, że znam tu was wszystkie... a jednak.
— Mnie nie...
— A wy znacie kto jestem?
— Ja was znam.
— Któż taki?
Zadrżał głos, potém nagle wyrwało się słowo i pobiegło wprost do ucha:
— Kat —
Król się wyprostował dumnie.
— Zły żart...
— Najsmutniejsza prawda.
August popatrzał na nią.
— Jeśli mnie znacie, — rzekł — a śmiecie rzucić mi tém słowem w oczy... powiedziałbym i ja, że was znam, a jednak — nie, to nie może być.
— Nie znacie mnie — śmiejąc się powtórzyła Cosel.
— W istocie i ja tak sądzę. Nie możecie być tą, któréj się domyślam, bo ta nie miałaby odwagi i przyjść tutaj, ani pozwolenia.
— Kobiéta? — zapytała maska — kobiéta nie miałaby odwagi? kobiéta pytałaby o pozwolenie?
I rozśmiała się.
Król drgnął, jakby w tym śmiechu cóś go uderzyło; chwycił jéj rękę: wyrwała mu ją z pośpiechem.