Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 066.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Intrygujesz mnie piękna maseczko — odezwał się — a mówisz że nie znasz.
— Nie znam... — odpowiedziała Cosel — nie. Niegdyś znałam kogoś, co był podobnym do ciebie, ale tamten miał serce królewskie, szlachetność pańską, duszę bohatéra... a ty...
Król jak zwykł był, gdy nim owładnął gniéw, zaczerwienił się mocno i natychmiast pobladł.
— Maseczko — zawołał — to przechodzi cóś granicę swobody karnawałowéj...
— Swoboda jest nieograniczoną...
— Więc dokończ — rzekł król — a ja?
— A wy?
Znowu Cosel głosu zabrakło. — Jeśli nie jesteś katem, toś igraszką w ręku oprawców.
— Cosel! — zawołał nagle August — chwytając ją za rękę.
— Nie, nie! — wyrywając ją krzyknęła ze śmiéchem szyderskim maska.
Jakżeby ona tu być mogła i tak spokojnie znieść widok stypy na swoim pogrzebie; widziałam ją niegdyś: znam kobietę, któréj wyrzekłeś imię. Między mną a nią nie ma nic wspólnego. Tamtę źli ludzie zabili i pogrzebali: ja żyję.
Król słuchał milczący i pomięszany. Nagle Cosel zbliżyła mu się do ucha, rzuciła w nie kilka słów, których tylko śmiéch suchy zaszeleściał w powietrzu, i nim August się opamiętał znikła.
Król rzucił się za nią, lecz zręczna Cosel wmięszała się w tłum i poza osłaniającym ją Zakliką, wbiegła za stojące stragany. Tu płaszcz swój cały czarny miała czas zerwać z ramion z pomocą Rajmunda i czerwoną jego podszewką osłonić ramiona, tak że gdy drugą stroną wybiegła na rynek, nikt w niéj już piérwszego nie mógł poznać zjawiska.
Zaklika napróżno ją wstrzymywać usiłował, znała dobrze z lat dawnych tego rodzaju maskaradowe jarmarki i ich obyczaje, biegła więc wprost tam, gdzie Denhoffową znaleźć się spodziewała. W trzech straganach naprzeciwko ratusza ustawionych, z których średni przystrojony był na wzór neapolitańskich Aqua fresca, w wieńce z cytryn i pomarańcz, siedziały pani Pociejowa, przy któréj służbę odprawiał z gitarą na wstążce,