Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— O moje sny złote! o moje marzenia dziewicze, gdzieście się rozwiały!! nie ma was... nie ma!
— Racz się pani uspokoić — przerwał coraz mocniéj wzruszony i pomięszany posłaniec — nie uwierzysz pani, jak mnie boli, żem był powodem rozżalenia jéj; że moje przybycie...
— Niceś nie winien — odparła Cosel — pokazałam ci rany, ale dawno je noszę, a każdy dzień je powiększa. Jeśli cię pytać będą, nie szczędź téj niepoczciwéj Cosel.
Van Tinen nie mógł powstrzymać się dłużéj, litość wzięła nad nim górę.
— Zaklinam panią — odezwał się — uchodź ztąd... więcéj powiedziéć nie mogę.
— Jakto? — spytała Cosel — czy i tu mi jeszcze co zagraża? czy król Fryderyk pruski wydałby tak kobietę na męczarnią, jak król polski Patkula? Powinien przecież pamiętać, że jemu odmówiono Böttigera, gdy się o niego domagał?
Van Tinen stał milczący: zacięte usta świadczyły, że więcéj powiedziéć nie mógł.
— Dokąd uciekać? szepnęła sama do siebie: ziemi braknie... ja daleko żyćbym nie potrafiła, tam mnie jeszcze serce ciągnie... niech zresztą zrobią już ze mną co zechcą. Życie mi zbrzydło. Odebrali mi dzieci... nie mam nic prócz żółci, którą się karmię.
Szambelan chcąc zakończyć tę scenę, któréj nie przewidywał, pochwycił za kapelusz.
— Żal mi pani szczerze — rzekł — lecz zdaje się, że dopóki trwać będziesz w tych usposobieniach... nikt w świecie ani uratować, ani na los jéj wpłynąć nie może: wszyscy przyjaciele hrabinéj.
To wyrażenie ją rozśmieszyło.
— Moi przyjaciele? a policzże mi ich kochany panie van Tinen — odezwała się żartobliwie.
— Masz ich pani więcéj niż sądzisz — rzekł gość — ja pierwszy!
— A! pan pierwszy! prawda — dodała — takich, jak pan, wielubym naliczyć mogła. Przynajmniéj trzech czy czterech,