Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 089.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Van Tinen smutnie na to odpowiedział:
— To pewna, że nieszczęśliwa kobiéta.
— Nieszczęśliwa! sama sobie winna! Trafiały się jéj najlepsze partye, najwierniejsi sprzymierzeńcy, oszalała na tém przyrzeczeniu ożenienia, sądzi się ciągle królewską żoną, niemal królową? czy i dotąd?
— Tak się zdaje, bo w niczém mi się nie zdaje zmienioną — rzekł van Tinen.
— Ale mówże wyraźniéj, opisz coś widział? — nalegał Löwendahl.
— Przyznaję się wam, iż to com widział i słyszał serce mi zakrwawiło. Zawzięta jest, gniewna, nie przebaczy nigdy; ale w nieszczęściu swém wzbudza uszanowanie: jest doprawdy cudowną, jest wielką.
— Więc tém niebezpieczniejszą — dodał śmiejąc się Löwendahl — ale zbrzydnąć musiała?
— Zbrzydnąć? — podchwycił piérwszy — piękniejszą jest niż kiedykolwiek była, ani śladu łez, ani bolu na téj marmurowéj twarzy. Od lat ośmiu najmniejszéj zmiany w świeżości, najlżejszego zmarszczka: promienieje młodością.
— Tém gorzéj! — powtórzył Löwendahl — tém gorzéj; król mógłby ją zobaczyć, a po zwiędłéj zawczasu twarzyczce Denhoffowéj, znowuby na nim mogła zrobić wrażenie.
— Niewątpliwie — potwierdził van Tinen — bo je czyni na każdym.
— Mówiłeś z nią?
— Tak jest, a raczéj ona mi się wylała z całą goryczą.
Powoli dał z siebie wyciągnąć szambelan, co marszałkowi wiedziéć potrzeba było i doniéść zwiększając Denhoffowéj. Jakkolwiek płocha i lekkomyślna, jakkolwiek złośliwa, bojaźliwa o siebie i bronić się pragnąca na wszelki sposób, Marynia Denhoffowa tak bardzo złą nie była, żeby kobietę nieznaną, biédną, któréj największą krzywdę już wyrządziła, chciała pozbawić ostatka swobody... Przykrzyło jéj się to naleganie nieustanne i postrachy, byłaby się opierała może, gdyby nie pani Bielińska, która zmuszała ją być ze wszystkiemi dobrze i nie sprzeciwiać się faworytom króla, aby swe panowanie przedłużyć.