Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaklika probował się do nich zbliżyć, cofnęli się jak od zapowietrzonego. Drugiego czy trzeciego dnia, oznajmiono szambelana van Tinen. Cosel ze wstrętem i oburzeniem kazała mu drzwi otworzyć. Wszedł nader skromny, smutny, zmięszany, jakby nie wiedział co powié.
— Mów pan z czém przybyłeś — odezwała się Cosel — bo wiem że go tu nie litość sprowadziła, ale czyjeś rozkazy.
— Mylisz się pani — rzekł van Tinen — jedno i drugie. Wolałem ja przybyć tu, niżby miano wysłać kogo innego, któryby mniéj miał na jéj nieszczęście względów.
— Nie miéj pan względów — odpowiedziała Cosel — mów otwarcie; cierpię wiele, ale męztwo w sobie wyrabiam: na wszystko jestem gotową.
— A! gdybyś pani gotową tylko była na jedno — odezwał się van Tinen — na trochę rezygnacyi i łagodności. Wszystkoby jeszcze dało się naprawić. Któż wié?
— Czegóż chcesz odemnie?
Van Tinen westchnął.
— Jam posłaniec, z czém mi kazano, przychodzę: król wymaga od pani tego pisma które jéj dał niegdyś... przyrzeczenia...
— I sądzi że mu je oddam, abym z żony spadła na pospolitą zalotnicę, którą mu odpędzić wolno, gdy się nią znuży? Kochany van Tinen — dodała spokojnie — jeśli po to tylko przychodzisz, jedź nazad i powiedz że Cosel nigdy a nigdy nie sprzeda swego honoru!
— Pani, na miłość Boga — począł przysłany — nie zarzekaj się! Możesz uporem swym sprowadzić największe nieszczęście, tak jak zwrotem tego kawałka papieru odzyskać możesz wolność... wszystko...
— Serce Augusta — szepnęła Cosel — a! nie! nie; nie wierzę w nie: niéma go tam w téj piersi brylantami obsypanéj, złotem opasanéj, jak brylanty i złoto ostygłéj. Nie odzyskam nic, bom na wieki co najdroższe straciła! nie wierzę w niego i w ludzi!
Powtórzyła mu tylko to co mówiła ciągle. Van Tinen nie poprzestał na téj próbie, siedział parę godzin nie mogąc nic z niéj dobyć więcéj, ale litując się pozostał dni kilka, dając czas do namysłu.