Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Każdego tak dnia przybywał, rzeczywiście litując się niedoli hrabinéj; powtarzał pytanie, prośbę, nakłaniał, błagał, a ona z coraz większym odpowiadała mu chłodem.
— Tego papieru nie oddam, w nim honor mój, obrona moja i dzieci moich, które mi wydarto; cześć leży: umrę, ale on go miéć nie będzie.
Drugiego dnia już po przybyciu van Tinena, hrabina zawołała Zaklikę, który wyglądał teraz prawdziwie jak z krzyża zdjęty. Był to szkielet człowieka: żółty, blady, obciągnięty skórą sfałdowaną, straszny, a niemy. Gdy spojrzał na ludzi, od tego wzroku nienawiści pełnego, cofali się jak od groźby, czuć w nim było boleść co szuka tylko pozoru aby się stała wścieklizną.
Straszno było mówić w tym domu, niebezpiecznie dłuższą prowadzić rozmowę, by w niéj zmowy nie posądzono. Zaklika przychodził i wychodził niby coś posługując około sprzętów, coś wynosząc i z czémś wracając, i tak zrywana, rozbita toczyła się rozmowa.
Cosel powiedziała mu krótko: — nieprawda, wszak już jestem uwięzioną?
— Strzegą nas dokoła.
— A ciebie?
— Mnie dotąd nie.
— Trzeba byś mnie porzucił i był wolnym. Zaklika stanął i drżéć począł cały.
— Ja? Was, panią? porzucił? a cóż ja zrobię z sobą? a gdzież się ja podzieję? a do czegóż życie przywiążę? więc chyba iść i w studnię... i umrzéć.
— Nie — odparła Cosel — to nie koniec mojéj niewoli; ja go znam: to początek. Potrzeba żebyś ty był wolnym, dlatego ażebyś może mnie uwolnił.
Rajmund się zadumał.
— Potrzeba? mów pani.
— Będziesz wiedział gdzie się znajduję. Ufam ci, obmyślisz środki, postarasz się mnie uwolnić... kilka tysięcy zostało, które Lehmann zachować potrafi; dam kartkę do niego, potrzeba ażebyś je miał.
— Ale ja — oburzył się Zaklika.