Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 115.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nad kominem obity, starty, widny był herb jakiś w kamieniu kuty, z którego tylko została tarcza i hełmy. Za tą komnatą sklepioną, jak pierwsza, była jeszcze krągła izdebka w wieżycy z oknem, na drugą zamku stronę. Tędy widać było lasy i wzgórza, i osady, i znowu inny kraj nieznany, wśród którego na górach jeszcze, parę gniazd rycerskich sterczało.
W krągłéj baszcie było nieco sprzętu... pusta szafa w murze, a na jednéj jéj pułce, rzucona niegdyś, niepodjęta przez nikogo, walała się stara biblia poszarpana, rozsypana, pogryziona przez myszy i warstwą pyłu okryta.
Cosel schwyciła ją chciwie, ale księga z rąk jéj się wyśliznęła i kartami lóźnemi rozproszyła po podłodze.
Z izby drugie drzwiczki żelazne, zaryglowane starannie, wiodły już gdzieś w tajemnicze ciche mury zamczyska, w którém głosu życia ludzkiego słychać nie było.
Dzień się robił. Jaskółki latały koło okien, zwijając się u gniazd swoich. Cosel wróciła do sypialni. Kobiety już się były pobudziły, ofiarując swe usługi. Ona ich nie potrzebowała. Głód zaspokoiwszy trochą ciepłego napoju, który połknęła sama, nie wiedząc co bierze, poszła do okna. We framudze kamienna ława pozwalała usiąść i patrzéć w świat, choć na tym świecie nie było nic, tylko szerokie pole puste i trochę zieleni.
Cosel zwróciła oczy na drogę.
Drogą sunęły się w pole wozy i szli ludzie, pędzono stada; potém tuman kurzu leciał po niéj wirując i osiadał gdzieś daleko zmęczony.
Godziny szły nie policzone. W południe zastawiono jadło. Jedna z kobiét namawiała do stołu. Cosel poszła i patrząc na swój obiad więzienny rozpłakała się.
Inne były owe biesiady gdy przyjmowała królów u siebie, klękających przed jéj czarnemi oczyma. Oczy te nie zgasły, ale szczęście jak mara szyderska pierzchnęło... I znowu Cosel szła do okna i znowu patrzyła na drogę, nie przyznawała się sama przed sobą do téj nadziei, że na gościńcu kogoś zobaczyć miała. Wierzyła że Zaklika szukać jéj będzie.
Ale tego dnia i następnego na gościńcu nie zobaczyła nikogo oprócz trzód, pastuszków i wozów. Nikt ku zamkowi nie podniósł oczów. Od okna chodziła do okna, dokoła dziko było