Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i pusto. Wieczorem odarty dzieciak zbierał ziele pod murem. Hrabina rzuciła mu ocalony jakiś pieniądz i wychyliwszy się zapytała cichym głosem, jak się zamek nazywa? Dzieciak nie zrozumiał, nie rychło się zebrał na odpowiedź, nie śmiało przebąknął: „Nossen“!... i umknął przerażony.
Imie nawet nie dobrze było jéj znane. Parę razy przypadkiem niegdyś obiło się o jéj uszy. Wiedziała teraz że była w okolicy Drezna i Meissen. Ona, co uwolniła Beichlinga, jego braci i współwinnych, co osładzała los Böttigera, teraz sama przyszła do gorszéj niż oni doznali niewoli!
A z niewoli téj nie było w świecie człowieka coby ją chciał lub mógł uwolnić. Przyszedł jéj znowu przez myśl Zaklika, ale cóż on mógł jeden przeciw murom, strażom i królowi?
Tak trzeciego popołudnia zadumana spoglądała w dziedzińce, gdy na drodze spostrzegła jeźdźca.
Jechał zwolna od strony Drezna.
Koniowi cugle puścił, rozglądał się ciekawie po okolicy; podniósł głowę ku zamkowi: zdawało się że jeszcze umyślnie zwolnił kroku, czegoś tu szukał oczyma. Opończę miał na sobie szarą; twarz żółta, wychudła przypomniała wiernego sługę: zadrżała i poczęła białą dawać znaki chustką.
Jeździec dobył podobnéj i ocierając nią niby opylone czoło, dał téż znak iż spostrzegł ją. Był to w istocie Zaklika. Z postawy, ruchu, choć w dali poznać go mogła. Serce jéj silniéj uderzyło. Ten przynajmniéj człowiek jeden o niéj pamiętał... ten jeszcze mógł ją ocalić.
Jadący drogą powoli się tak przesunął oglądając na zamczysko i znikł za obrywem góry.
Zaklika siedział zrazu kilka dni w Halli i czatował. Nie ruszał się ztąd, ażeby mógł w ślad puścić się za hrabiną, wreszcie mu Prusacy precz jechać kazali. Namyśliwszy się więc, przebrawszy, ruszył do Drezna. Tu udał się wprost do Lehmanna.
Bankier przyjął go widocznie przestraszony, blady; drzwi pozamykał i najprzód pytać zaczął, czy go kto nie widział. Upewniony iż z nikim w Dreznie ani się spotkał, ani mówił, że wrzekomo służbę porzucił, Lehmann dopiéro odetchnął. Długo jednak nie przyszedł do słowa, a gdy mówić zaczął, zdawało się iż szmeru własnéj mowy się lęka.