Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wiać więcierze, iść z niewodem lub z wędką. Czasem się téż poszczęściło na ryby. Życie było ubogie, smutne, lecz się wlokło jakoś z końca w koniec roku.
Zaklika przychodził dawniéj do nich często, siadał pod chatą z niemi wieczorami i tak rozmawiali długo o swéj biédzie. Wend lepsze czasy pamiętał, wszystko to w okół było nasze, mówił, ale różnemi sposoby wyżegli nas z ojcowizny; teraz się swoim językiem odezwać straszno, a wkrótce nas nie będzie, chyba na cmentarzu szukać; albo trzeba zostać czém nas Bóg nie stworzył, lub wymierać. Po miastach nas nie dopuszczą do niczego: dość by kto Wendem był, aby go popchnięto. Maleje liczba nasza, widzim jak giniemy, a niéma na to ratunku. Znać Bóg skazał na bezpotomny zgon.
A gdy się im z serca wyrwała ich stara pieśń serbska, nie ważyli się jéj nucić, chyba po nocy i pocichu i dzieci się jéj uczyły ukradkiem.
U Hawlików stawał Zaklika ilekroć mu trzeba było niewidzialnemu być w mieście, dla konia był chléw, choć niepokaźny, dla niego posłanie na górce, i misa kaszy na wieczerzę i szklanka piwa, ale serca poczciwe i dłonie serdeczne.
I teraz u nich gościł, radzi mu byli. Nigdy téż o nic nie pytali, ani co robił, ani poco przybył; tylko czy mu się na świecie wiodło, choć z twarzy widzieli że nie bardzo.
Poszedł do nich nocować Zaklika i z myślami się biedzić. Nie wiedział czy mu bezpiecznie się tu pokazać aby języka dostać, i czy go albo nie uwiężą lub nie zatrzymają. Rankiem nazajutrz ostrożnie się zakapturzywszy poszedł mostem naprzeciw Narrenhausu. Tak mu się zdało, iż Fröhlicha spotkawszy najbezpieczniéj się od niego coś dowiedzieć potrafi. Stary Fröhlich o swéj godzinie szedł lub jechał zawsze, na zamku pełnić służbę, która się zaczynała od śniadania. Można było być pewnym, że się go u mostu o dziewiątéj spotka. Dla większego bezpieczeństwa Zaklika usiadł na wschodkach domu Fröhlicha, aby go minąć nie mógł. Jakoż o godzinie naznaczonéj stary trefniś ze swym spiczastym kapeluszem i srebrnym kluczem był u drzwi. Zobaczywszy siedzącego, począł go nogą trącać niepoznając.