Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 155.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! mój panie — rzekł — kto się chce bawić, temu się do Stolpen niéma co wybiérać, ale spokojnie patrzéć na piękną naturę i żyć sobie cicho... bardzo można.
Cosel słuchała, oczy odwróciła aby nie dać poznać że ją rozmowa obchodzi, ale serce jéj uderzyło mocno.
— Kapitanie Wehlen — rzekł Zaklika — jeśli to nie jest grzéchem, toćbyście mnie jako nowego przybysza powinni hrabinie przedstawić.
— Z całego serca — zawołał Wehlen, któremu pretekst ten zbliżenia się do pani Cosel był bardzo pożądany.
Oba razem podstąpili pod murek ogródka, znajdującego się znacznie wyżéj niż podwórze, na którém stali. Kapitan Wehlen pozdrowił hrabinę.
— Pozwoli pani przybyłego tu kolegę sobie przedstawić, kapitana von Zaklika.
Cosel zwróciła się niby obojętnie, lekkiém skierowaniem głowy pozdrawiając zaledwie przybyłego, który stał zbladły, wzruszony, wpatrując się w to drogie, piękne oblicze, promieniejące jeszcze tym samym wdziękiem, jakim mu niegdyś zajaśniało z między lip Laubegastu.
Hrabina nie odezwała się ani słowa z razu.
— Jesteście tu gościem? — spytała po długiéj chwili milczenia zniżając się do kwiatków.
— Ale zdaje się że nim pozostanę czas dłuższy, bom tu na służbie, a nie łatwo się znajdzie, ktoby tu chciał zastąpić towarzysza.
— O! to pewna! okropniejszego więzienia nad to nikt wymyślić nie mógł — zawołała hrabina. W lochu ciemnym nie widzi się świata i zapomina o nim, tu cały dzień szeroki widnokrąg przed oczyma, ptaki, góry, lasy, drzewa, życie, a między nim a mną mur nie przebity!
Wojskowi stali niemi.
— Cóżeście wy zgrzeszyli, że was tu posłano? — dodała.
Zaklika umilkł. — Los chciał — rzekł — jam już niemłody: nigdzie mi nie jest weseléj.
Skłonili się i odeszli.
Wehlen porwawszy pod rękę Zaklikę, poprowadził go żywo w trzecie podwórze zamkowe, gdzie zajmował parę izde-