— Jakto? do czego? — zapytał Zaklika.
— Taka jest wola moja — odparła Cosel.
Wehlen się kocha we mnie... oszalał... on zna zamek najlepiéj... jest tu panem. Nie mięszaj się do niczego, zostaw mu wolne pole, pomagaj nie widząc, lecz nie bierz udziału... zamknij oczy. Z nim sprobuję uciec.
— Ale to nieopatrzny i szalony chłopiec! — przerwał Zaklika.
— A szalonym tylko, szalone się przedsięwzięcia udają — rzekła Cosel.
— Lecz jeśli się nie powiedzie? — spytał chmurno Zaklika.
— Cóż mi tam? — zimno odezwała się hrabina — uczyniąż mi co więcéj nad to, co robią? Żalby mi było młodego człowieka. Wy, tak, macie słuszność, wy powinniście zostać w odwodzie.
— Młody człowiek — po namyśle, począł Zaklika z ostrożnością, oglądając się ku drzwiom umyślnie trochę otworzonym — młody człowiek może nie mieć odwagi począć cokolwiek sam i nie sądzę, żeby to miał na myśli.
— Zostaw to mnie — odezwała się Cosel — ja sama tém pokieruję, dobrze iż was tu mam, ale ostatniego mego talara nie postawię na kartę.
Szmer na wschodach, mówić im daléj nie pozwolił. Kapitan odwrócił rozmowę, odezwał się głośno i zszedł zaraz na niższe piętro.
Ubodło go to, iż Cosel odrzucała pomoc jego; lecz zawsze posłuszny, choć mrucząc postanowił się zastosować do jéj woli.
Wehlen od piérwszych dni, wziął go sobie za powiernika, nie zwierzył mu się jednak nic więcéj nad to, że szalenie był zakochany w hrabinie, i że dla oswobodzenia jéj dałby życie.
— Wy przecież nie zdradzicie mnie? — zawołał rzucając mu się na szyję.
— Ja was nie zdradzę — szepnął Rajmund, — tego możecie być pewni; lecz czy się wy nie zdradzacie, co chwila sami, i czy nie wydacie się nieostrożnością waszą?
Zaklika dopatrzał się wkrótce, iż Wehlen i pod ogródek na rozmowę, i do wieży pod różnemi pozorami coraz częściéj chodzić zaczął. Miotał się niespokojny, jakby w ciągłéj gorączce. Zaklika musiał go przy starym stryju zastępywać
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 158.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.