Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Któż ci broni? we dnie jéj nie wykradniesz! — rzekł Kaschau — idź się pokłoń dawnemu bóstwu.
Otrzymawszy to pozwolenie Zaklika poszedł na wieżę ś-go Jana.
Na drugiém piętrze był pokój Anny Cosel, gdy zapukał, długo nie otrzymał znaku życia i odpowiedzi. Uchylił drzwi z bojaźnią i widok którego w życiu swém nigdy zapomniéć nie mógł, przedstawił się oczom jego.
W pośrodku izby był stół, zarzucony książkami i papierami. Cosel ręką jedną na nim wsparta, drugą trzymając na ustach, stała nad rozwartą ogromną biblią... i dumała. Ubrana była tak niezwyczajnym smakiem, iż Zaklika uląkł się czy przytomną była. Miała na sobie suknie szerokie czarne, z rękawami długiemi, pas na którym stały kabalistyczne znaki, a na czarnych włosach po wschodniemu zawiązaną chustkę, w którą wpleciony był zwitek pargaminu, zapisany także głoskami hebrajskiemi.
Piękną była w istocie, lecz niepodobną do owéj Cosel, która przyjmowała króla duńskiego w stroju brylantami osypanym. Surowsze zdawały się jéj rysy, czoło zmarszczone, a małe usta nabrały wyrazu zadumy i jakby pieczęcią milczenia stały zamknięte.
Już Zaklika wszedł i stał w progu, a ona słysząc kroki nie oderwała oczów od księgi, ciągle nieruchoma z wzrokiem wlepionym w karty, jak posąg trwając w osłupieniu.
I nierychło oczy zwróciła; jakby wypadkiem zatrzymały się one na Zaklice, ręka od ust się oderwała, zdumienie odmalowało w twarzy.
— Duchem jesteś czy żywą istotą? — zapytała.
— Wierny sługa, przychodzę po rozkazy — rzekł Zaklika.
— Są więc jeszcze słudzy wierni, i ja, niewolnica, mogęż jeszcze rozkazywać komu?
— Mnie — odpowiedział Zaklika — dopóki żyję.
— Jakżeś się tu dostał? tu już nikogo nie wpuszczają?
Zaklika na mundur swój ukazał.
— Po tamtych koléj na mnie — odezwał się — ja postaram się być rozumniejszym, a może będę szczęśliwszym.
Cosel uśmiechnęła się boleśnie.