Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Hrabina Kosel tom 2 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Donata i nikt na nią nie zwrócił uwagi; w drugiéj żołnierz popatrzył i przepuścił nic nie mówiąc.
W kilka minut potém prawie podobnie okryty Zaklika spiesznie szedł przez bramę piérwszą, w któréj nie spotkał nikogo. W drugiéj żołnierz zaczął mruczéć.
— A wiele was tu jest? tylko co jeden, już drugi?
Zaklika odsłonił mu twarz.
— Dyabeł cię zna — odezwał się żołnierz — tylko wiem że jeden wszedł a dwóch wychodzi.
— Jakich dwóch?
— Juściżem nie ślepy.
Zaklika nie zważając posunął się ku wyjściu: żołnierz go zatrzymał.
— Ależ mnie tu wszyscy znają — rzekł śmiejąc się — czegóż chcecie?
— Idź się tłumacz do komendanta, a nie, to cię nie puszczę.
Zaczęli się z sobą kłócić, zrobił się gwar, nadbiegł wachmistrz. Podskarżył mu się grzecznie Zaklika, że tego jeszcze nigdy nie bywało: puszczono go.
W kilka chwil znikł w zaroślach za zwierzyńcem, ale żołnierz mruczał.
— Cóżeś do niego upatrzył? — zapytał wachmistrz.
— Na straży muszę liczyć ilu wchodzi a ilu wychodzi: jeden w takim płaszczu wszedł a dwóch ich wyszło? I ten pierwszy taką miał minę, jakby on wcale żołnierzem nie był.
A nuż Cosel? — dodał śmiejąc się.
— A no! pleciesz! — rzekł niespokojnie wachmistrz. Stanął, pomyślał i poszedł ku wieży św. Jana. Tu dowiedział się od posługacza kuchennego, że kobiétom wszystkim dane było pozwolenie na miasto.
Wbiegł na drugie piętro, pokój był ciemny i pusty; na trzeciém téż nikogo. W ogródku szukać w deszcz śmieszném było, wachmistrz głowę tracił i pobiegł do komendanta. Ten wybiegł z ludźmi najprzód pod wieżę, przeszukano wszystkie kąty, a czas upływał. Zaczynało dobrze zmierzchać. Nie uległo już wątpliwości iż Cosel uciekła. Uderzono na gwałt i komen-