Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 033.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na twarzy mieszczanina pomięszanie widać było, obejrzał się bojaźliwie.
Przybyły, jakiś pisarz sądowy, usunął się zaraz na bok.
Kaczer poszedł do kaganka i pochylony nad nim z trudnością z papieru coś odczytywać zaczął.
Na twarzy jego widać było podziwienie i przestrach.
Wszyscy z ciekawością spoglądali, co mu pisarz mógł przynieść, gdy Kaczer, raz jeszcze po przytomnych się obejrzawszy, rzekł stłumionym głosem.
— Otóż jak po mieście króla i Francuzów opiewają!! a to dopiero początek. Gdy się jeden taki głos odezwie, to jak w błocie żaby, zaraz za nim tysiące kwakać zacznie.
Skupili się wszyscy około trzymającego papier w drzących rękach mieszczanina.
— Niech Franek przeczyta — odezwał się ławnik — on przyniósł, to go też dobrze musiał wysylabizować.
Tuśmy wszyscy swoi, czytajcie.
Talwosz wstał i zbliżając się dodał.
— Czytajcie, co to jest.
— Paskwillusz straszny! odparł Kaczer.
Franek, ów pijaczyna chudy, któremu pismo w ręce wetknięto, przysunął się do kaganka i na głos, ale nie zbyt go podnosząc, począł.