Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żywo. — Łudzę, zwlekam, nie daję im mówić o tem nawet. Część senatorów jest za mną, spodziewam się przez nich resztę pozyskać.
Sparty na ręku, mówił z oczyma spuszczonemi i podniósł głowę nagle.
— Miałżebym tu do tych lodów przykuty pozostać na zawsze? — zawołał. — D’Entragues! wy na to nie pozwolicie, ja nie wytrzymam!
Wstał z krzesła.
— Dopókiż tak mój los pozostanie nierozstrzygnięty? — zawołał.
— Nie powinno to potrwać długo — rzekł d’Entragues. — Wiem, że i królowa matka tak sądzi. Dlatego czyni wszelkie przygotowania, aby katastrofa nie zastała ją nieczujną.
— Jestże ona nieuniknioną? — cicho, jakby sam się tego obawiał co miał wyrzec, szepnął Henryk.
— Tak się zdaje — potwierdził d’Entragues.
Nastąpiły mnogie pytania o szczegóły, o pobyt d’Alençona i króla Henryka, o Kondeusza, o tych, których król za najniebezpieczniejszych uważał. Poseł królowej matki upewniał, że pamiętano o wszystkich, że nikt nie mógł nic przedsięwziąć, czemuby baczna królowa nie zapobiegła zawczasu.
Naostatek d’Entragues został wypuszczony z gabinetu, a Henryk listy przywiezione przez niego czytać zaczął.