Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dosia! Zagłobianka! ona! ona... Boże miłosierny!
— Tak ona, ta cnotliwa, ta dumna Dosia, która ani mojego syna nie chciała — poczęła Żalińska — ani tego szalonego Talwosza... nikogo.
— Oczy cię zawiodły — przerwała królewna. — Przebrana po męzku! ona...
Żalińska uspokoić się starała.
— Wcale mnie one nie zawiodły, a najlepszym dowodem tego — dodała Żalińska — że postrzegłszy mnie, natychmiast uciekła.
— Gdzież to było? — pytała Anna.
— Wyszłam dziś rano na miasto — mówiła ochmistrzyni — miałam różnych rzeczy kupić, bo ch[1] teraz ciągle bez miary potrzeba. Wstąpiłam po drodze do Dominikanów... Klęczała u ołtarza.
Anna milczała.
— To zagadka jakaś, jeżeli nie omyłka — odparła ostygając. — Zawsze wolę sądzić, żeś się omyliła, niż uwierzyć, że ta poczciwa dziewczyna...
Żalińskiej się usta rozwiązały.
— Ale ja się tego obawiałam oddawna — zawołała. — Wyście jej nadto wierzyli, zbyt się nią posługiwali. Po całych dniach była w rozmowach i konszachtach z Francuzami. Latali za nią, a i ona za nimi.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ich.