Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 106.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie potrafiła. Spytać go potrzeba, powiedzieć mu, on jeden prawdy dojść może.
Żalińska potrząsnęła głową.
— Mnie się zdaje, królowo moja, że właśnie taka miłość jak jego, ślepa jest... ale... A gdzie teraz szukać Talwosza, który się rzadko kiedy pokazuje i odchorował ciężko, że mu Dosię wzięto.
— Każcie się o niego dowiedzieć — rzekła z westchnieniem królewna. — Nie chcę napróżno króla tem męczyć, lecz, gdyby się okazało, że istotnie podejściem mi ją wzięto, musi przykładnie winowajców ukarać.
Żalińska postała chwilę milcząca i szepnęła odchodząc.
— Kruk krukowi oka nie wykole.
— Proszę cię, Żalińska moja — dorzuciła smutnie królewna — o tem wszystkiem ani słowa. Wstydby mi było, a nuż oczy cię twoje zawiodły?
Ruszyła ramionami Żalińska i potrząsnęła głową.
Krajczyna i przyjaciółki poznały po królewnie, iż zmartwienie jakieś miała, lecz wiedziały, gdy się z niego nie zwierzała sama, że jej dopytywać i zmuszać do wyznań nie były powinny. One przyczyny nie umiały odgadnąć tego smutku, bo wszystko, w ich przekonaniu, składało się jak najpomyślniej.