Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 108.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

lecz gdy raz rzecz była odkryta, miałże kłamać? Dlatego wahał się z odpowiedzią. Przyznać się do tego, że i on wiedział o tem, widział ją, a nie doniósł królewnie — nie mógł.
— Miłościwa królewno — rzekł po bardzo długim namyśle — miłościwa królewno, prawdziwie nie wiem co o tem trzymać. Żalińskiej się często niebywałe przywidują rzeczy, lecz oczy ma dobre.
Ludzie są źli, a ta gawiedź francuzka, z którą ona przestawała...
Nie dokończył. Anna spojrzała na niego.
— Przypuszczasz więc, że mnie drugi raz tak jak z Zajączkowską oszukano? — spytała.
— Powiedziałem już — powtórzył Talwosz — że nie wiem co o tem sądzić, ale któż to rozstrzygnie?
— Znałeś Dosię, ona! — dodała Anna.
— Miłościwa Pani — wyjąkał Litwin z boleścią. — Znałem ją, prawda, ale od przybycia Francuzów dziwnie się nam ona zmieniła.
Przestawała ciągle z nimi. Jeżeli się co stało, nie ją, ale ich obwiniać należy. Dla nich nic świętego niema, a z niewiastami się obchodzą, jakby ani matek, ni sióstr nie mieli.
Drgnęła królewna.
— Tak ich sądzisz? — przerwała. — Ależ król? król jest szlachetny, dobry, wszyscy mu to przyznają.