Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 159.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

baczę, bo królowi towarzyszyć muszę i inaczej go nie puszczę.
Koni potrzeba dobrych, to nie ulega wątpliwości — dokończył nalewając sobie wina — ale i kilka silnych rąk niezawadzi.
Podniósł krzepką pięść do góry.
Sederyn stał ciągle chmurny.
— Mości Sederynie, a nous deux! — począł Larchant — obmyślajmy, liczmy, a żywo! a żywo!
— Tak — zamruczał Sederyn — wamby się chciało jak najprędzej ztąd wyrwać, rozumiem, ale ja też myśleć muszę o tem, że mogę się zostać i wpaść w ręce zemsty chciwym.
Larchant mrugnął na Villequiera i klapnął silnie po ramieniu gospodarza.
— Odwagi! Nic się wam nie stanie — zawołał. — Nie zdradzi was przecie król, i nikt wiedzieć nie będzie kto nam pomagał.
Niedowierzająco potrząsł głową Sederyn, ale już Larchant, nie tracąc czasu, o liczbie koni i sposobie ich zebrania rozprawiać i badać zaczął. Żądał mieć zapaśne wierzchowce, chciał jak najwytrzymalszych i rączych.
Roztrząsano potem w ilu i jakich miejscach konie się postawić miały, kto mógł króla prowadzić po nocy, jaka droga była najbezpieczniejszą.