Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 187.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie odszedł na spoczynek. Chodziło mu to po głowie, co w ciągu dnia widział i słyszał.
Uderzyło go, że Villequier, Souvray, Larchant, Miron i niejaki du Halle prosili wcześniej o wieczerzę, kazali ją sobie podać osobno, jedli i pili ciągle coś szepcząc i naradzając się, a natychmiast po skończeniu jej w różne strony rozchodzić się zaczęli z pośpiechem.
Ciekawy Allemani podglądał i niepokoił się wielce.
— Coś się święci — powtarzał w duchu — temu Francuzikowi dowierzać nie można. Wszyscy oni, począwszy od niego, kłamią bardzo zręcznie.
Coś się gotuje.
Poszedł obejrzeć się około wrót i bramy, wszędzie stały straże, ale dowiedział się razem że Villequier, Miron i wszyscy, oprócz Souvraya, wysunęli się na miasto.
Allemaniemu zaręczał postawiony przez niego roztropny chłopak, że ci panowie nie musieli się w podróż wybierać, bo wyszli bez butów i bez ostróg.
— Jak gdyby butów i ostróg pod płaszczem nie można ukryć! — zamruczał Allemani, który ciągle jeszcze nie mógł się dać przekonać, że król uciekać nie myśli.
Jakieś przeczucie trzymało go na nogach.
Przypomniał sobie furtę nie zbyt strzeżoną