Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 192.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie znali go, bo należeli do służby zamkowej, nie odpowiedzieli nic.
— Szkoda, że nie od furty Kazimirskiej was postawili — mruknął Allemani — tambyście się byli może na co przydali.
Spuściwszy się szybko do miasta, dopiero na drodze pomiarkował niespokojny kuchmistrz, iż nie wiedział, gdzie miał Tęczyńskiego szukać. Do domu jego na Podwalu spory był kawał drogi na stare nogi. Nie miał jednak innego sposobu dostania się tam, jak pieszo i dosyć powoli.
U podkomorzego spało wszystko, ledwie się mógł dostukać. Narobił jednak takiego hałasu, że Tęczyński posłyszawszy go, w koszuli skoczył do okna wołając.
— Kto tam? czego?
Położył się do snu niespokojny i zaledwie drzemać zaczął gorączkowo, gdy Allemani go zbudził. Przeczuwał już coś złego.
— Allemani, do miłości waszej! Sprawa pilna, wstawajcie!
Bez namysłu podkomorzy przerwał mu ogromnym krzykiem.
— Król!
— Król uciekł! — odparł kuchmistrz.
Nie odpowiadając mu Tęczyński zbiegł na dół, otwarto drzwi, wszystka służba się zerwała.
— Koni! koni! — wołał podkomorzy, który szalał niemal.