Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Villequier, myślał jeszcze, mógł się wymknąć na miasto. Zwrócił się do Souvraya. Nie było go także. Coraz niespokojniejszy biegł już do Mirona, nie zastał i jego.
Drzwi od mieszkania kapitana Larchant stały otworem, zajrzał tu i jego nie było na zamku.
Tęczyński przekonany, iż Allemani mówił prawdę, nie potrzebował już nic oszczędzać, nie oglądać się na nikogo. Zrobił alarm przywołując służbę a sam pobiegł do sypialni. Drzwi jej zamknięte były wewnątrz. Napróżno silił się je wyłamać.
Czasu nie chcąc tracić, okno w korytarz wychodzące wybić kazał i wpadł nareście do komnaty królewskiej.
Tu zastał wszystko tak jak odszedł, dwóch bladych paziów siedziało na swych miejscach u łoża na straży, paliły się świece.
Rozsunął firanki. Łóżko było puste.
Paziowie rzucili się mu do nóg, bo był tak wściekłym, iż się o życie swoje ulękli. Tłómaczyli się rozkazem króla. Zakazano im otwierać, aż pókiby dzień nie nadszedł.
W jednej chwili cały zamek roił się rozbudzonymi ludźmi.
Co pozostało w nim Francuzów, z obawy, aby w pierwszej chwili szału nie napadnięto na nich, pozabarykadowywali się w swoich mieszkaniach.