Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom III 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ustawało, bo gwałt sobie zadawała. Wargi powtarzały szepcząc — Król... król uszedł...
Ani słowa... ani znaku życia... Na zawsze.
Dla Litwina, któremu serce się krajało, nie ulegało wątpliwości, iż ze wszystkich Francuzów król jeden ją tylko obchodził. Poskromił się, aby jej próżnych nie czynić wyrzutów.
Po chwili wróciła słaniając się na łóżko i twarz kryjąc w poduszki, płakać zaczęła.
Ponieważ wysłani po lekarza nie powracali i mało się ich powrotu mógł Talwosz spodziewać, powierzywszy dziewczę gospodyni, zdawało mu się iż najlepiej uczyni, gdy ją samą zostawi.
Po cichu wysunął się z izby i zszedł w ulicę znowu, myśląc się udać na zamek i zobaczyć co się u królewnej działo.
Zdawało mu się że Dosia raz pierwsze wrażenie zwyciężywszy powoli do siebie przyjdzie i uspokoić się potrafi.
Przez Rynek i teraz jeszcze przebić się nie było łatwo, spokój w mieście nie powracał, kupy ludu krążyły po nim z krzykami, odgrażając się przeciwko Francuzom. Po drodze na zamek ciągle spotykał gromady takie rozjuszone, które kolebki senatorów zatrzymywały i żadnem słowem dobrem nie dawały się pohamować.
We wrotach zamku musiano silną straż