Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom II 171.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie było można, tak siebie pewna szła, nie zważając na nic.
Napróżno chciał sobie tłómaczyć Talwosz jej powolność dla króla tem, że dla Anny u niego pożyteczną być zamierzała. W oczach jej, w wyrazie twarzy czytał jakiś poczynający się szał, jakąś zapowiedź zapomnienia się i rzucenia w przepaście.
Od Francuzów łatwo się było dopytać, jakie życie i obyczaje panowały we Francyi, sami się oni z tem zdradzali. Talwosz wiedział, że kobiety były płoche, a mężczyźni w stosunkach z niemi zuchwali.
Drżał z obawy o Dosię.
Jak tylko mógł później zbliżyć się do niej, nie strzymał tego, co mu serce przepełniało.
— Panno Doroto — rzekł — winszować czy boleć, nie wiem, ale król widocznie za wami goni. Jemu się nie dziwuję, ale dla was...
Odwróciła się gniewna.
— Cóż dla mnie? — odparła szydersko. — Sądzicie, że zaszkodzić mi to może nawet, gdy kto spojrzy na mnie?
— Jest taki wzrok co zabija, powiadają — odezwał się Talwosz — to wzrok bazyliszka, ale jest i taki co plami.
Oburzona zmarszczyła się dziewczyna.
— Wstąp wpan do klasztoru, abyś miał prawo na weselach prawić kazania! — rzekła śmie-