Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

skiego domu. Nikt wiedzieć nie powinien, że jest do tego przywiedziona.
— Pokaż te srebra — rzekł starosta.
Talwosz otworzył drzwi, skinął na chłopca i kazał mu podać węzełek, który sam na stole rozwiązał.
Wolski niemal ze łzami w oczach po jednemu brał przyniesione puhary i półmiski, zakrył je szybko suknem i odezwał się do Talwosza.
— U żydów wątpię abyście na nie więcej nad parę set złotych dostali; tyleż i ja dam, i niech srebra w skarbcu leżą, jeżeli ich nazad zabrać nie możecie... ależ my wszyscy śmiertelni... napiszesz ty mi kwit, a ja waszmości.
Skłonił się Litwin.
— Panie starosto, na rany Chrystusowe, niech nikt nie wie! — dodał cicho.
— Ja dlatego to czynię, aby nie wiedział nikt — odezwał się Wolski — bo mi nietylko królewnej żal, ale i mnie też cześć krwi jej droga.
To mówiąc Wolski, wyszedł na przeciwek, zabawił krótko, i przyniósł worek z sobą, a Talwoszowi wskazał miejsce u stołu, dla napisania rewersu.
W kilka minut wszystko było gotowe, Talwosz odetchnął; z poszanowaniem pożegnał starostę i wyniósł się pośpiesznie nazad na zamek, rad że mu się szczęśliwie udało spełnić zlecenie...