odezwała się Anna, widząc się sam na sam z Czarnkowskim. — Pieniędzy mi nikt nie pożyczy tu, ostatek sreber zastawiłam, nie godzi mi się okazywać w takiej chwili biedną i żebrać posiłku.
Referendarzu mój! przyjacielu nasz, pisz do Zofii, u której masz zaufanie, wstaw się za mną. Nieuchronna jest potrzeba, aby mi przysłała pieniędzy. Winnam już jej, to prawda, ale łatwiej Zofii dostać niż mnie, a ja, da Bóg, wszystko jej wrócę z nawiązką.
Czarnkowski nie śmiał odmówić.
— Niech wasza miłość pisze od siebie — rzekł — ja też popierać będę, lecz pierwszy się odezwać nie mogę.
— Czyń jak uznasz lepszem — mówiła Anna — pamiętaj, żebyś mnie zwłoką na wstyd nie naraził. Ostatkami gonię. Do skarbca tykocińskiego sięgnąć nie mogę, dopóki testament ogłoszony i przyjęty nie będzie.
Załamała ręce.
— Ciężkie nad miarę położenie moje — dodała — lecz się pocieszam tem, że trwać ono nie może, że panowie senatorowie myśląc o kraju, nie zapomną i o mnie.
Z następnych zaraz słów Czarnkowskiego widać było, iż chciał mówić o czem innem.
Zapewnił tylko, że do księżnej Brunświckiej pisać nie omieszka.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 181.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.