miała energię niepospolitą i lada czem się zrazić ani zastraszyć nie dawała.
Ks. Wojciech, chociaż z obowiązku swego dozorował i donosił, nie rad był się narazić królewnie, za każdym razem przybywając starał się łagodzić, pocieszać i dowodzić swej życzliwości. Miło mu też było, gdy wprost do niego przybył jednego ranku szlachcic z okolicy, niejaki Lesznowski, prosty sobie, zażywny, rumiany, opalony, człek w starodawnej mody wiejskiem ubraniu, cale nie wyglądający na dworaka, kłaniający się do stóp, całujący po rękach, który mu oświadczył, że będąc żonaty z Litwinką, wielką miał miłość dla rodziny Jagiellońskiej, którą i jejmość jego podzielała, że oboje oni widzieli z kompasyą osierocenie ostatniej z rodu... pani, którejby wedle przemożności chcieli się czemś przysłużyć.
— Ale — dodał naiwnie Lesznowski — powiadają, że na zamek do królewnej nie puszczają bez wiadomości panów... więc się oznajmuję, zem wóz zwierzyny dla pani naszej przywiózł na kuchnię.
Biskup się rozśmiał.
— No, to mnie się z niego też dziesięcina będzie należała?
— Ja o tem nie zapomniałem — rzekł, w rękę go całując szlachcic — jest kozioł i dwanaście kuropatw dla pasterza.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 217.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.