— Więc czegoż chcecie? — zapytał się biskup.
— A o tobym ja pragnął mieć to szczęście sam do nóg upaść królewnie i ofiarę jej złożyć — otrzymał pozwolenie.
Biskup ruszył ramionami.
— Cóż bo wy znowu myślicie, że my królewnę w niewoli trzymamy, czy co? — odezwał się. — Każdemu do niej przystęp wolny, a jeźli się patrzy i ogląda, to dlatego, aby ją nie trapili intryganci, którzy w mętnej wodzie radzi ryby łowią. Takim, jakim wy, nigdy drzwi nie są zamknięte.
Lesznowski otrzymawszy pozwolenie biskupa, pojechał na zamek i, nadzwyczaj mądrze, zgłosił się tu do Talwosza, którego wziął na stronę.
— Ks. biskup chełmski pozwolił mi królewnie zwierzyny wóz ofiarować — rzekł do niego cicho — ale waszmości to ja powiedzieć mogę, żem nie dla zwierzyny przybył, posłał mnie tu poufnie pan Chodkiewicz i trzeba mi się z królewną widzieć na cztery oczy, ale tak, aby z tego gadania nie było. Ludzie mają wiedzieć, żem sarniny i ptactwa nabitego u mnie w lesie wóz do kuchni dostawił i tyle...
Spojrzeli sobie w oczy z Talwoszem, Litwin był niedowierzający.
— A jak królewna nie zechce się widzieć z wami? — spytał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 218.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.