Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedziała ona tu zakryta od napaści nieprzyjaciela, który tak często kraj niszczył i pustoszył, bo nigdzie koło niej zgliszcz widać nie było, a chaty czas miały postarzeć w spokoju.
W pośrodku na wzgórzu, opasany wałem porosłym zielenią, a obwarowanym częstokołem, rozsiadał się dwór duży drewniany z dachem wysokim. Brama wyższa jeszcze od niego wjazd wskazywała. Stała ona teraz otworem.
W podwórzu dosyć pustem, wśród którego studnia z żórawiem i korytami najwidniejszą była — rozłożyły się wozy jakieś, od których konie odprzęgano, jezdni zsiadali, gwarno było i czeladzi dużo, wybiegłszy z szop kręciło się pospiesznie około dworu.
Włodarz miejscowy w długiéj opończy podpasanéj rzemieniem, w czarnych skórzniach, z twarzą ogorzałą, z długiemi włosy spadającemi na ramiona, czapkę wysoką w ręku trzymając, w drugiem kij biały, zdawał się zajęty i zakłopotany ugaszczaniem przyjezdnych.
Spadli tu widać niespodziewani, bo wszystko się koło nich kręciło potraciwszy głowy...
Dwór pański, który w podwórzu się rozglądał, wcale był wspaniały i znamionował dostatniego człeka... Kilkudziesięciu zbrojnych w nielada oręż, na koniach dobrych i strojnych, wozów kilka, odzież czeladzi barwna, postawy dworu i żołnierza dumne a rzezkie, mogły bodaj