Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

udzielnego książątka w podróży kazać się domyślać...
Gospodarowało tu owo rycerstwo jakby w domu. Jeden, starszy widać nad orężnemi, do włodarza nakazująco przemawiał, a ten czapki nie nakładając, zafrasowany czeladź popędzał.
Trzeba było pomieścić ludzi i konie, na wypadek słoty kędyś pod dach zaciągnąć wozy, choć one skórami ponakrywane były, w ostatku garść tę znużoną i zgłodniałą, karmić i poić.
Włodarza téż głos ochrypły, a krzykliwy co chwila nawoływał parobków, a ci biegali to i owo chwytając postraszeni. Jeden pochwycił już był żuraw i stanąwszy na zrębie studni co rychléj wodę w koryta naléwał, bo konie spragnione do suchych się cisnęły; drugi siano z szopy ciągnął. Rycerstwo nakrzykiwało i klęło... Ten sam ruch widać było przy dworze, którego drzwi wszystkie otworem stały, i okna były odsunięte.
Lecz tu oprócz czeladzi, przybyłych gości nie widać było.
W sieniach dwu zbrojnych spoczywało na ławie, żelazne hełmy pozdejmowawszy z głowy; siedzieli znużeni nic nie mówiąc do siebie.
W izbie sąsiedniéj, której drzwi nie zamknięte były tylko przywarte, dawał się słyszeć krok ciężki mężczyzny, który zwolna, dziwnie się jakoś poruszał. Po tym chodzie znać było jakby go droga odbyta nie uspokoiła i nie znużyła.