Zbrojni co słuchali pode drzwiami spoglądali czasem na siebie, jakby się pytali — co on robi...
W istocie ktoś tam się poruszał jakby bez myśli a pod władzą uczucia co nim miotało.
Szedł to żywo bardzo i jakby pędził za czemś, to stawał nieporuszony, to wlókł się nogi za sobą ciężkie pociągając... Ruchom tym towarzyszył to szczęk oręża, który musiał mieć na sobie, to dychanie piersi zmordowanéj...
Czasami przysiadał ciężko na ławę... słychać było uginające się pod nim suche drzewo, to wstawał pospiesznie i biegał po izbicy, zbliżając się ku drzwiom samym i oddalając w drugi koniec... zkąd głucho stąpania dochodziły.
Orężna straż ile razy się przysunął ku drzwiom, zdawała się gotować do powstania, a gdy się nie doczekała pana, opadała znużona, swobodniéj oddychając...
Tymczasem w podwórzu orszak pański zabierał się na nocny spoczynek, bo wieczór nadchodził.
W chacie stojącéj niedaleko dworu baby już roznieciły były ognisko wielkie, widne przez drzwi roztwarte, któremi dym wilgotnych, nagle podpalonych polan wychodził kłębami.
W drugiéj obok, gdzie łaźnia była, także parobcy co rychléj nakładali drzewo, aby dla podróżnych choć późno kąpiel była gotowa.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.