Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

W téj chwili była ona jak rana rozdarta — tknąć jéj nie można było.
Wrzenie wewnętrzne zdradzało się poruszeniami i wzrokiem obłąkanym, a ostrym.
Nie rozpoczęli jeszcze rozmowy, gdy już czeladź żeńska i męzka, tak poprostu odziana, jak ją tu niespodziani goście zastali, wnosić poczęła jadło niewykwintne, mięsiwa pieczone, polewki, jaja, kaszę, a do nich piwo i miód.
Oba do wojaczki i myśliwstwa nawykli, niewybredni rzucili się na ten posiłek chciwie. Lecz starszy szybko zaspokoiwszy głód, rychło porzucił jedzenie, nóż swój otarł, ręce obmył i począł po izbie się przechadzać zasępiony. Dłużéj u stołu pozostał gość, oczyma ścigając gospodarza i przekąsając powoli.
Stróż tymczasem w kominie ogień wieczorny naniecił, a gdy dojadł gość, zebrano misy i zostawiono tylko miód i kubki.
Starszy popijał coraz, lecz w jaki sposób jakby sam nie wiedział co czynił. Zaprzątnięty był czém inném.
— Miły stryju — odezwał się, napróżno wyczekawszy by mówić począł, czarnowłosy — czekam na to, coście mi mieli rzec, i po co wezwany byłem tak pilno...
Siwy się namarszczywszy stanął i począł patrzeć nań.