— Ludzi swych pomieściłeś? — spytał.
— Po szopach śpią, warty stoją, rzekł — Włostek — ale nie z tém przyszedłem. Ziemianin z Sieradzkiego jakiś od króla się do was opowiada. Tylko co przybył.
— Z pismem? — zapytał Wincz.
— Widzi mi się że z gębą tylko — rzekł Włostek.
— Dawaj go tu — zamruczał wojewoda powolnym krokiem idąc ku drzwiom.
Pułkowódzca wyszedł spiesznie i po chwili małéj wprowadził zapowiedzianego posła.
Mężczyzna był lat średnich, prawy ziemianin a wojak, który się w miękkich pieluchach nie chował. Mąż jakby z dębu wyrzeźbiony, słuszny, barczysty, silny, twarz ni piękna ni brzydka a rozumna i mocy jakiejś dusznéj pełna.
Po chodzie i obrocie znać było że się ani zatrwoży, ni zdziwi, ani da zbić z drogi. Wszedł tak pewien siebie, jakby nie przed wojewodą stawać miał, a do równego sobie w odwiedziny przybywał. Skłonił się mało, hełm zdjął i na ręku swym go położył.
— Czołem, panie wojewodo...
— Zkąd Bóg prowadzi? — hamując głos zapytał Wincz.
— Od wojska królewskiego mnie wysłano do was — rzekł poseł.
— Król? — przemówił Wincz.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.