Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

zwała się niewiasta głosem dźwięcznym a pewnym — tak, musiałam dogonić ciebie — bo wiem, czuję co się w duszy twej dzieje... Winczu mój!
Głos jej zmiękł i w płacz się znowu przemienił.
Wojewoda zlekka odtrącił ją od siebie.
— Babskie trwogi dziecinne, rzekł pomięszany, cóż się ma dziać? Nic się nie stało, i nic...
— Winczu mój, panie mój — w twojej duszy stała się okropna sprawa... poczęła Halka. Nie mówiłeś mi nic, alem nie daremnie żyła z tobą lat tyle, i umiem odgadywać nawet to co jutro myśleć będziesz.
Odstąpiła na krok i załamała ręce.
— Panie mój — nie! to się nie stanie. Lepiej być męczennikiem niż katem i zdrajcą!!
Ostatni wyraz posłyszawszy wojewoda jak piorunem ciśnięty rzucił się z ławy, wyprostował, głowę odrzucił na ramiona.
— Mnie zdradzili — krzyknął — ząb za ząb. Nie zdrada to będzie, ale spłata długu... Nie byłbym mężem gdybym ścierpiał sromotę nie zmazawszy jej krwią. Usta Halki otwarły się jakby mówić coś chciała.
— Milcz! milcz — zawołał wojewoda, którego twarz straszliwym wyrazem się zmieniła. Tyś niewiasta, ty nie rozumiesz tego, nie twoja rzecz. Strzeż swej czci, ale mojej straż zostaw mnie...