i zręczności niż siły; a sprytu i wymowy niż rozumu i powagi.
Gdy z wojewodą razem weszli do pustej izby, a wojewoda się obejrzał w koło, jakby upewnić chciał że ich nikt nie podsłucha; Petrek hełm już zdjął i pasa począł sobie zwalniać... Zbliżyli się do siebie, tak aby po cichu rozmawiać mogli.
— Dotarłżeś aż do gniazda? zapytał Wincz.
Z uśmiechem zwycięzkim głową naprzód Petrek dał znak potakujący.
— Panie wojewodo — rzekł wesołym głosem z przechwałką butną, znacie sługę waszego, że co zamierza zawsze dopiąć musi, choćby karku nastawić przyszło! I tym razem, prawdę mówiąc, w chwili gdy już wojna wypowiedziana, gdy oni idą na nas, dostać się do wielkiego mistrza nie było łatwo.
— Sam li on dowodzić będzie! zapytał ciekawie wojewoda.
— Myślę że nie — odparł Petrek. Poprowadzi może swoich do Torunia, a wyprawą dowodzić będzie marszałek.
— Widzieliście jego samego! począł badać wojewoda.
— Tak jako was widzę w tej chwili! śmiejąc się odparł Petrek... Widziałem go i mówiłem z nim, bo takiej sprawy, ani nawet wielkiemu komturowi, ani marszałkowi poruczać nie mogłem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.I.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.